05.04.2017 18:39
Jak przeżyć i... żyć?
Czytając od wielu lat prasę motocyklową, fora internetowe oraz oglądając programy związane z motocyklizmem, brakowało mi zawsze tematu, który jest co prawda bardzo nieprzyjemny, jednak nierozerwalnie związany z naszą pasją, mianowicie jak wrócić na drogę po wypadku?
Są wśród nas osoby, które nawet zaliczając wielki dzwon, łamiąc sobie 17 kości i spędzając miesiąc w szpitalu - wsiadają na motocykl po tygodniu i jeszcze szybciej zapominają o kolizji. Do tych osób zdecydowanie nie jest skierowany niniejszy artykuł. Nie jest skierowany również do tych, którym cewnik przeszkadza tylko w jednym fragmencie toru Jastrząb, podczas zjazdu z górki i skrętu, a w pozostałej części radzą sobie świetnie, również mimo braku lewego oka. Te osoby z pewnością poradziły sobie z poruszanym problemem (bądź nie posiadają samoświadomości). Są jednak również tacy, dla których dzień wypadku stał się ostatnim dniem, w którym siedzieli na motocyklu, mimo, że teoretycznie nie stało się im nic strasznego. Stała się im jednak krzywda innego rodzaju - w głowie pozostał wielki strach przed następnym dzwonem. Uświadomiły sobie, że wieczne narzekanie „życzliwych” brzmiące z reguły tak „ty możesz jechać spokojnie, ale wjedzie w Ciebie ktoś inny” - nie są pustymi słowami. Czy następnym razem też mi się uda? A jeśli ten w samochodzie następnym razem będzie jechał szybciej? A gdybym uderzył głową…? Te i milion innych pytań oraz kłębiących się myśli mogą spowodować, że zapalony dotąd motocyklista, sparaliżowany strachem, więcej nie wsiądzie na swoją maszynę. Może jednak zrobić coś, co będzie pomysłem nawet gorszym, mianowicie wyruszyć motocyklem - i bać się jechać. A jak wiadomo, motocyklista, który się boi, usztywnia, jest na najlepszej drodze do.. wypadku. Być może nawet nie będzie do tego potrzebny kierowca innego pojazdu.
Z drugiej strony słychać wiele głosów, również ze strony najbardziej doświadczonych motocyklistów, instruktorów jazdy, policjantów, że po wypadku należy wsiąść na motocykl jak najszybciej. Upływający czas, który teoretycznie sami dajemy sobie na zapomnienie przykrego zdarzenia, może stać się dla nas klatką, z której będzie jeszcze ciężej się wydostać. Im więcej człowiek myśli, tym więcej zagrożeń jest sobie w stanie stworzyć, wykreować w wyobraźni taki obraz motocyklisty, który w zasadzie nie ma prawa przeżyć na drodze.
Wydaje się, że nie ma jednej, najlepszej, uniwersalnej rady działającej na każdego. Jeden z nas będzie potrzebował roku, aby wymazać z głowy dźwięk zderzenia i pozbyć się obrazu kompletnej bezwładności ciała podczas „lotu”. Ktoś inny będzie czuł wewnętrzną potrzebę, że jeśli za chwilę nie wsiądzie na motocykl, nie przestraszy się trzy razy samochodu wyjeżdżającego z bocznej uliczki, jednak już za czwartym przyzwyczajając się do tego widoku - to nie pojedzie już nigdy. Oba sposoby będą dobre, pod warunkiem, że finalnie spełnią swoją rolę i motocyklista powróci tam, gdzie jego miejsce, czyli na drogę. Problemem są osoby, które kompletnie nie wiedzą, co mają zrobić, jak się zachować, a efektem tych rozmyślań jest wystawienie na sprzedaż kurtki, kasku i spodni, bo z motocykla i tak nic nie zostało. W ten sposób kończy się pasja, która miała być na całe życie, a powodem jest tylko jedno uczucie - strach.
Myślę, że jedną z rad, jaką bez moralizowania i zbędnego wymądrzania się możemy dać jest to, aby wspomniany strach przekuć na swój atut. Kiedy juz się wywróciliśmy, pozbywamy się z głowy jednej bariery - wiemy już, jak to jest. Odpada jeden z nieznanych wcześniej elementów. Wiemy już, że można upaść, otrzepać się i pojechać dalej. Coś, co wcześniej było tak ogromną niewiadomą i być może nie jeden raz utrudniało nam prowadzenie motocykla, mamy w tej chwili za sobą, dzięki czemu związany z takim wydarzeniem niepokój możemy oswoić.
Możemy również, a w zasadzie musimy raz na zawsze wbić sobie do głowy, aby na drodze nie ufać nikomu, żadnemu kierowcy samochodu, nawet jeśli na skrzyżowaniu patrzy nam prosto w oczy i „na pewno nie wyjedzie z podporządkowanej, bo przecież mnie widzi”. Otóż nawet zachowując kontakt wzrokowy, może naprawdę nie widzieć, a szpitale pełne są motocyklistów, którzy mieli pierwszeństwo…
Niniejszy artykuł nie da oczywiście jednej odpowiedzi, skutecznej dla wszystkich, którzy mieli „W”. Jak wspomniałem wyżej, każdy z nas jest inny i każdy będzie miał swoją indywidualną ścieżkę, którą będzie podążał. Bardzo chciałbym jednak wywołać dyskusję dotyczącą omawianego zagadnienia. Idealnie byłoby, gdyby głos w rozmowie zabrały osoby, które mają za sobą podobne przeżycia. Jak powszechnie wiadomo, motocykliści dzielą się na tych, którzy leżeli, lub będą leżeć. Nie są to slogany, mimo że każdy, kto jeszcze nie ma takiego doświadczenia za sobą pomyślał przed chwilą, że jego to akurat nie dotyczy. Otóż stwierdzam - dotyczy. Być może nasza dyskusja pozwoli tym, którzy jeszcze nie mieli bliższego kontaktu z podłożem uświadomić sobie pewne rzeczy i w konsekwencji jeździć bezpieczniej, a tym, którzy już taki kontakt zaliczyli, po prostu wrócić do żywych.
Komentarze : 10
@Remas LWG, wydaje mi się, że jeśli minęło już tyle miesięcy, a nadal masz taki lęk nawet przed rowerem, to chyba lepiej póki co odpuścić, bo jak wsiądziesz na moto, na bank będziesz mega spięty i sztywny, a to najprostsza droga do kolejnego bum. Teoretycznie powinno się wsiąść jak najszybciej, ale i tak minęło już tyle czasu, więc chyba musi Ci to jakoś samo minąć, musisz zatęsknić za jazdą na tyle, że to będzie silniejsze.
fajny wpis i ciekawe, chociaż smutne komentarze. ja nie mam żadnych doświadczeń w tej materii. nie podobają mi się jednak te obiegowe tezy, że motocyklistów dzieli się na tych co już mieli szlif i tych którzy wkrótce będą mieli. moim zdaniem taka gadka podświadomie przyciąga nieszczęście i powstała jako pocieszenie dla już zeszlifowanych. uważam,że lepiej założyć, że nic się nie stanie i jeździć tak, żeby utrzymać ten status
Witam. Ja cały czas się rehabilituje po szlifie. Jeśli chodzi o sam wypadek to jak już wspomniałem to był klasyczny szlif bez udziału osób trzecich. Lewą stopę wciągnęło pod motocykl i polamalo obie kości podudzia i uszkodzilo staw skokowy. Dziś już leci 16 miesiąc od zdarzenia. Bylem pewien ze mnie nic nie grozi bo przecież jeżdżę 125tką i co się może stać. Oj może się dużo wydarzyć. Mój fizjoterapeuta pyta mnie czy jeżdżę rowerem a ja patrzę na niego i nie wiem jak mu to powiedzieć ze się boję. Właśnie tak, boje się wsiąść na wszystko co ma dwa koła. Nie wiem jak sobie z tym lękiem poradzić. Dodam że moto odrazu sprzedałem Jakieś sugestie jak pozbyć się lęku przed jednosladami? Pozdrawiam i udanego sezonu życzę i tyle samo powrotów co wyjazdów. Lewa w górę!
Ja po wywaleniu się na mz etz sprzedałem motocykl i zapomniałem o dwóch kołach na 15 lat. Bakcyl jednak pozostaje. Teraz czwarty sezon jeżdżę i na razie odpukać bez strat. Ale nawet dzisiaj wracając do domu miałem sytuację podbramkową na skrzyżowaniu (łuk drogi) i gdyby nie pewna przezorność to bym się w dostawczaka wmalował aż miło. Jak dla mnie jak strach paraliżuje lepiej sobie odpuścić na jakiś czas. To ma być frajda a nie walka z samym sobą.
w zeszlym sezonie, zlomowalem ninje na tirze, ja uderzylem metr od czolowki, mi sie nic nie stalo, ninja do wyrzucenia, latam dalej, 0 strachu :D
Dzięki wszystkim za komentarze. Poruszonych zostało kilka ciekawych kwestii, a Predi.boss proruszył coś, o czym zapomniałem w tekście, aby nigdy, ale to nigdy po wypadku nie próbować od razu wstawać, biegać, machać głową, bo przecież nic mi nie jest. Jak to powiedział lekarz, który do mnie przyjechał: jesteś teraz pod wpływem najsilniejszego narkotyku na świecie i możesz nic nie czuć. Narkotyk nazywa się adrenalina. Może zacząć boleć wieczorem, a nawet dopiero jutro. I miał 100% racji :) A boleć też zaczęło 100x mocniej :)
Witam, ja też zaliczam się do tych którzy leżakowali już na jezdni. Dzięki uprzejmości Pana którego miałem po swojej prawej zostałem zepchnięty na pas oddzielający jezdnię. Dobrze, że prędkość nie była zbyt duża około 80km/h, aczkolwiek wbijając się w krawężnik wysokości około 15cm wybicie jest podobne do tego prezentowanego przez Kamila Stocha na skoczni ;) później już tylko swobodne szybowanie w powietrzu i ta myśl co z motocyklem bo mi i tak się nic nie stanie. Następnie dość twarde lądowanie na chodniku kilka koziołków i cóż trzeba wstać i o dziwo wstaję beż bólu cały i zdrowy. Oczywiście uprzejmy kierowca uciekł z miejsca zdarzenia pomogli przypadkowi przechodnie. Szybko sprzęta zabraliśmy z drogi no i tu był pierwszy szok. Nie mam dźwigni zmiany biegów, jak ja teraz wrócę do domu? Nagle osoba która pomagała mi uprzątnąć motocykl mówi, że mam zakrwawioną cała twarz. Zdejmuje kask fuck rozcięty nos będzie blizna ale mówię sobie to nic trzeba wrócić do domu bo o 20 zaczynam służbę... Wsiadam na moto odpalił pojawia się uśmiech na paszczy, jedynka i do boju jakoś udało mi się zmieniać biegi przejechałem 15km i jestem w domu. Z uśmiechem na twarzy wchodzę mówię, że żyje ale mam rozcięty nos i tu pojawia się problem ciężko mi zdjąć kurtkę boli mnie bark myślę stłuczony, no nic trzeba się wybrać do szpitala wsiadam w auto i jadę. Oczywiście na SOR oczekiwanie wchodzę badania szybkie szycie rany na nosie, rentgen i lekarz mówi "chłopie masz wieloodłamkowe złamanie barku, pęknięta łopatkę na pół i złamany obojczyk" mówię sobie bez jaj ja muszę na służbę dzisiaj wrócić, a tu skierowanie do ortopedy.... Potem ponad dwa miesiące zagipsowany od pasa po szyję. Z racji tego iż była to już połowa września nie wsiadłem na moto. Po przerwie zimowej wsiadam na moto jadę ale coś tak sztywno i to jeszcze z narzeczoną... Mówię sobie przytyłem dawno nie jeździłem będzie dobrze i to będzie dobrze trwało prawie dwa lata zanim nie miałem okazji polatać chwilę sam. Wtedy dopiero poczułem luz jazdy na moto i tak jest do chwili obecnej. Moja rada nigdy po dzwonie nie wsiadajcie na moto z plecakiem!!! Wszystkim czytającym życzę aby ich ewentualne przygody skończyły się tak jak moja na bliźnie i połamanych kościach... LWG
Nie umiałem dobrze chodzić a już jeździłem na jednośladzie. Moje życie kręciło się wokół motorów, pracowałem przy nich itp. Teraz mam 21 lat i miałem dość poważny wypadek. Po roku leczenia mam niesprawną prawą rękę oraz problemy z poruszaniem się. Jak na razie nie mam zamiaru wracać na motor, najgorsze uczucie jak widzę kolegów którzy jeżdżą a ja nie mogę. Miałem parę wypadków ale ten dopiero mi dał do myślenia :) Muszę szukać innego sportu bardziej bezpiecznego :) Chłopaki hamujcie na skrzyżowaniach! Ja o tym zapomniałem i wbiłem się w busa. Pozdrawiam :)
Najlepsze było na koniec, dokladnie każdy bedzie leżał :) też myślałem ze mnie to nie dotyczy, Pani z mazdy uświadomiła mi, że się mylę. Mógłbym napisać że sie nie bałem wrócić na motocykl, ale nieee, bałem się jak cholera. 7 miesięcy byłem wyłączony z życia zawodowego wiec mialem obawy żeby to się nie powtórzyło.
Pamiętam caly wypadek, cały lot aż do uderzenia w asfalt, dokladnie pamiętam te straszne uczucie, że to już, tu przy tych obcych ludziach. Gdy leżałem w szpitalu to pierwszego dnia myślałem czasami żeby pogonić hanke jednak te złe myśli odgonili ode mnie moi koledzy z sali i rodzinka :) chlopy w szpitalu uświadomili mnie że już teraz wiem jak to jest w locie, wiec następnym razem lepiej wyląduje, a i wiem że jak będziemy jechac w terenie zabudowanym normalnie, przy w miare prędkości dojdzie do czegoś, do jakiegoś do bumm to w większości wrócimy do do domu z tarczą a nie na niej :D wróciłem po 9 miesiącach na motocykl i to co wypadek zmienił to moja czujność i prędkość z jaka sie poruszam, widzę samochod który czeka w podporządkowanej zwalniam, a no i kupiłem jeszcze lepszy kask i oponę na przód :P podsumowując mój dlugi wpis. Wracajcie, po takim wypadku jesteście mądrzejsi, wiecie na co uważać, a jak nie dajecie sobie rady to psycholog pomoże :)
Myślałem, że artykuł jest o tym jak po wypadku wrócić do domu z rozbitym motocyklem i polamaną nogą.... :D
Otóż miałem taki wypadek, cztery miesiące w domu, później pół roku rehabilitacji, na którą jeździłem już Yamaha. Motocykl składałem na taborecie z oryginalnych części, bo OC sprawcy wypłaciło z wielką przyjemnością, nie mogąc doczekać się wiosny (wypadek miałem jesienią) Minęło już 7 lat, od tamtej pory zrobiłem szczęśliwie ok 65 tys km. Każdemu życzę szczęśliwej jazdy, a jeśli już to takiego powrotu...