24.04.2017 17:45
Jaki rynek - tacy sprzedawcy?
Ten tekst nie ma być o narzekaniu. A przynajmniej nie o narzekaniu dla samego narzekania. Nie da się jednak uciec od podobnego tonu poruszając dzisiejszy temat, mianowicie polskich importerów motocykli, salonów i sprzedawców. Być może napisałem dość szeroko, wszakże wrzuciłem do jednego worka kilka różnych podmiotów, jednak jest to w pewien sposób jeden organizm, mający na końcu upolować mnie i Ciebie i wystawić nam fakturę za nową maszynkę.
Do poruszenia powyższego wątku skłoniło mnie kilka różnych sytuacji, jednak ostatecznym bodźcem były trzy odbywające się w ostatnim czasie targi motocyklowe. Osobiście miałem okazję odwiedzić te warszawskie, z wrocławskich i poznańskich oglądałem większość dostępnych relacji. Odnosząc się do tych, w których uczestniczyłem, trzeba przede wszystkim podkreślić jeden fakt - na targach nie było: Hondy, Kawasaki, Ducati i KTM-a. Z mojej perspektywy pokazuje to, jak firmy traktują w Polsce nas jako potencjalnych klientów. Duża impreza, symbolicznie rozpoczynająca sezon, nagłośniona, a w hali nie ma takich tuzów. Jestem pewny, że wielu z nas przyszło po to, aby porównać w jednym miejscu modele tych właśnie marek z innymi. I co? I…. mogli sobie chociaż zapłacić za zaparkowanie motocykla pod halą (brawo). Ciekawy jestem ilu z Was miało podczas targów okazję przejechać się jakimś testowym modelem? Dajcie znać.
W relacjach z pozostałych imprez w oczy rzuciło mi się coś jeszcze ciekawszego. Otóż importerzy potrafili poprzyklejać na prezentowane maszyny magiczne kartki z napisem „proszę nie siadać na motocykl”. K..wa, nie siadać na motocykl! To tak, jakby w sklepie z ciuchami z uśmiechem zapraszać ludzi do przymierzalni i powywieszać tam kartki „proszę nie zakładać na siebie ubrań”. Jak można w ogóle wpaść na pomysł, aby zabrać motocykl na targi, chwalić się nim, pokazywać ludziom - a jednocześnie nie pozwalać na niego usiąść? Kompromitacja.
Wydawało mi się również, że dzisiaj wszyscy posiadamy już świadomość, że żyjemy w dobie internetu, Youtube’a, Facebooka i innych tego typu mediów. O ile Facebook jest jeszcze prowadzony przez większość dużych graczy, inne media są mocno zaniedbywane. Wystarczy spojrzeć na YT, który jest przecież oglądany przez większość z nas, a może nawet przez wszystkich. Tymczasem udało mi się znaleźć 1, słownie: jeden kanał, prowadzony przez jednego z dealerów Hondy, pokazujący oprócz samochodów również sprzedawane przez siebie motocykle. Wiadomym jest, że nie są to obiektywne teksty, a po prostu reklama, ale dziś trzeba pokazywać to, co się ma do sprzedania - wszędzie! Sam lubię spojrzeć na ten kanał, bo mimo braku obiektywizmu pokazuje mi nowości i ciekawostki ze świata Hondy. A ile może kosztować prowadzenie takiego medium w porównaniu do wykupowania reklam w telewizji, gazetach, czy innych billboardów? Raczej niedużo. Ponownie - amatorka. Szczególnie w czasach, w których dużo bardziej prawdopodobne jest, że mąż wołający z toalety żonę słowami: „kochanie! czy mogłabyś” zakończy to zdanie nie zwrotem „podać mi papier”, a słowami „zrestartować router?”.
Nie jestem marketingowcem. Nie mam swojej działalności gospodarczej, w sumie to nawet nigdy niczego nie sprzedawałem (może oprócz chomików do zoologika, gdy miałem z 10 lat, żeby mieć na chipsy. Szły jak ciepłe bułeczki, nawet te bez oka). Jednak nawet z mojej perspektywy, działanie większości importerów motocykli, a później dealerów, wymaga u nas ogromnej zmiany. Odnoszę wrażenie, że dziś mamy do czynienie z dwoma rodzajami sytuacji: w jednej sprzedawca mnie zlewa, bo wie, że ma taki model, który i tak się sprzeda, w drugiej sprzedawca mnie zlewa, bo wie, że ma taki model, który i tak się nie sprzeda. Po co się zatem wysilać? Ano właśnie po to, żeby oprócz serii MT, sprzedać też stare XJ6. A nawet jeśli go ostatecznie nie kupię, chciałbym mieć wrażenie, że sprzedawcy na mnie zależało, że nie chciał mi wcisnąć kitu jak najdrożej, tylko sprawiał wrażenie zainteresowanego tym, czego szukam i próbował znaleźć mi najlepszą ofertę. Może kiedyś wrócę, albo przez przypadek znajdę coś dla kolegi? W każdym razie traktowanie mnie jak kogoś, kto zakłóca panującą w salonie ciszę z pewnością przysłuży się do jej zachowania w przyszłości.
Gwoli sprawiedliwości trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że nie mam oczywiście na myśli wszystkich sprzedawców. W zasadzie to właśnie wśród nich zdarzyło mi się spotkać osoby z pasją, zaangażowane, po których już przy pierwszym kontakcie było widać, że same są motocyklistami i świetnie odnajdują się na zajmowanym stanowisku. Takie osoby w moich kontaktach z salonami były niestety wyjątkiem, a nie regułą.
Mam wrażenie, że dziś choćby ścigacz.pl robi dla importerów lepszą robotę, niż oni sami dla siebie. Testuje motocykle, omawia ich zalety, podaje ceny, pokazuje gdzie powstają salony, jeździ na ich otwarcia. Podobnie wszelkiej maści blogerzy, vlogerzy, mimo kompletnego braku pomocy ze strony importerów. Oglądając zagraniczne kanały prowadzone przez zwykłych motocyklistów często słyszę, gdy opowiadają, że odebrali wczoraj taki telefon: cześć, tu John z Triumpha, mamy nowego Bobbera, nie chciałbyś pojeździć przez tydzień? Przecież oni dokładnie wiedzą, że dany vloger tego motocykla nie kupi. Ale pokaże 5 filmów, które obejrzy 100 tysięcy potencjalnych klientów. Teraz powiedzcie mi, ile oglądaliście ostatnio filmów na polskim Youtube, na których vloger opowiada, że dostał podobną wiadomość?
Muszę także wspomnieć, że przeglądy wszystkich swoich motocykli robiłem w autoryzowanych serwisach. Nie zdarzyło mi się podczas takiej wizyty, aby ktoś podszedł do mnie i zapytał, czy zamiast siedzieć, patrzeć się w sufit, ewentualnie oglądać gołe dziewczyny w telefonie, nie wolałbym zabrać sobie na te dwie godziny OBOJĘTNIE KTÓREGO motocykla, albo skutera i po prostu iść pojeździć. Przecież tak właśnie buduje się relację, przywiązanie do salonu, marki, czy choćby sprzedawcy. Żebym idąc do innego salonu czuł, że zdradzam tego mojego, który nie dość, że zawsze daje mi 1,5% rabatu na serwis, 1,2% na ciuchy, to jeszcze mogę czymś przy okazji ZA DARMO pojeździć (szaleństwo, prawda?).
Oczywiście spodziewam się w tym momencie odpowiedzi, że rynek nowych motocykli w Polsce jest mały i nikt na tym dobrze nie zarabia. Patrząc na opisane wyżej podejście, zupełnie mnie to nie dziwi.
Komentarze : 3
Pytanie tylko - po co to w ogóle robić tak na pół gwizdka? I niepotrzebnie narażać się na takie komentarze. Nie stać ich, aby ściągnąć dwa razy w roku kilka motocykli na wystawę? Tak wielkie firmy? A na przykład Junaka stać :)
Panowie prawda jest taka, że na targach/wystawach za granicą wystawiają się producenci lub importerzy, w Polsce zazwyczaj są to dealerzy. Motocykle z napisem "nie siadać" są to zazwyczaj pojazdy albo już kupione przez klienta, albo dla niego sprowadzone.
W salonie często sprzedawcy robią podstawowy błąd, oceniając portfel klienta po wyglądzie.
Mnie dobił numer sprzedaży motocykla używanego, Suza w ogłoszeniu była za 12tys., jeszcze ogłoszenie nie zdążyło zniknąć po sprzedaży, a już komis (zachwalany na forach jako profesjonalny i u...) wystawił to samo Suzuki za 19tys.
rynek targów motocyklowych w PL to jest kurwa dramat. sam o tym napisałem dwukrotnie, ale teraz się już przyzwyczaiłem i moja noga tam więcej nie postanie. jak nie wiadomo o co chodzi, to przeważnie chodzi o hajs. polecam targi w Brnie, tylko broń Boże nie w niedzielę :)